Czy w związku musi być równo?

Częstym problemem par, które zgłaszają się do gabinetu psychoterapeutycznego są kłótnie o podział domowych obowiązków, opiekę nad dziećmi, pracę zawodową itp. Zazwyczaj jedna strona czuje, że robi za dużo i opowiada o tym jak wiele ma na głowie przy braku pomocy ze strony partnera.  Druga podczas spotkania z terapeutą natomiast stara się odeprzeć ten atak i wyszukuje milion argumentów potwierdzających, że wcale nie robi tak mało: przecież wynoszę śmieci, ostatnio byłam/em z dziećmi na basenie, wczoraj wyciągnęłam/ąłem naczynia ze zmywarki.

Kiedy para decyduje się wspólnie zamieszkać, już od pierwszego dnia rozpoczynają się pomiędzy partnerami również negocjacje dotyczące tego, kto i co ma robić – kto gotuje, kto odkurza, kto zmywa po posiłkach, kto prasuje a kto robi pranie, kto wyrzuca śmieci itd. Potem także owe negocjacje dotyczą również innych obszarów codziennego życia np. pracy zawodowej i opieki nad dziećmi, jeśli oczywiście para zostanie rodzicami. Na początku dzielenie się obowiązkami odbywa się samoistnie, dość naturalnie, bez większych rozmów na ten temat, zwłaszcza, kiedy para jest jeszcze na etapie zakochania. Kiedy jednak ów podział, według jednej ze stron nie przebiegł tak jak powinien, zaczynają się rozmowy na ten temat, prośby, upominanie, a czasem nawet groźby. Kiedy te metody nie przynoszą oczekiwanego rezultatu i nadal jedna ze stron ma poczucie, że robi za dużo w porównaniu do tego, co robi druga strona zaczynają się kłótnie. Kiedy i to nie pomaga często to z partnerów, które ma poczucie krzywdy w tym zakresie, namawia swojego partnera na wizytę w gabinecie psychoterapeutycznym.

Czy w związku musi być równo, jeśli chodzi o podział codziennych obowiązków oraz idąc dalej, ogólnie ujęty wkład w codzienne funkcjonowanie pary lub rodziny dotyczący również pracy zawodowej i opieki nad dziećmi? Odpowiedź brzmi nie. Nie chodzi o to, żeby każdy robił dokładnie tyle samo, czyli tyle samo, z zegarkiem w ręku, spędzał czasu z dziećmi, czy tyle samo zarabiał, mył tyle samo talerzy i kubków, obliczając codziennie ich sumę, prasował dokładnie połowę ubrań po każdym praniu, czy mył taką samą powierzchnię podłogi w kuchni. Nie o to chodzi. Chodzi jednak o ogólne poczucie sprawiedliwości – podstawowe poczucie każdego z partnerów, że w związku jest sprawiedliwie. Bogdan Wojciszke w swojej książce „Psychologia miłości” pisze, że pary spostrzegające swój związek, jako sprawiedliwy są bardziej z niego zadowolone, niż pary spostrzegające go, jako taki, w którym jedno z partnerów wnosi nadwyżkę wysiłku i starań, drugie zaś otrzymuje więcej, niż samo wnosi. Badanie pokazują również, że częściej rozpadają się pary, w których poziom zaangażowania w związek obojga partnerów jest nierówny.

Wkład w codzienne funkcjonowanie pary czy rodziny dotyczy wielu obszarów i nie chodzi o to, żeby z linijką w ręku wszystko mierzyć i dzielić po równo. W gabinecie też nie nad tym się pracuje. Chodzi jednak o to, żeby każde z partnerów miało fundamentalne poczucie, że każda ze stron wkłada maksymalnie dużo, aby relacja trwała i aby wspólny dom funkcjonował. Jeśli jeden z partnerów przygotowuje rodzinne posiłki, druga strona może dbać o porządek w domu, jeśli żona odrabia z dziećmi lekcje, mąż może je kąpać i przygotowywać do snu, jeśli tylko jedno z partnerów pracuje zawodowo, druga ze stron może w większym stopniu dbać o dom.

Ważne, żeby każdy miał poczucie, że wkład jest podobny. Jeśli owe zaangażowanie będzie różne zaczną się kłótnie. Brak poczucia sprawiedliwości doprowadzi do odsuwania się partnerów od siebie, a w dalszej perspektywie naraża związek na rozpad.

 

 

Warto jednak pamiętać, że poczucie sprawiedliwości jest kategorią subiektywną i to, co dla jednej pary będzie sprawiedliwe, będzie się sprawdzać i dobrze funkcjonować, innej parze może wydawać się zupełnie nie do przyjęcia i skrajnie niesprawiedliwe. Każda para, bowiem kwestie te negocjuje w sposób właściwy tylko dla siebie…bez pomocy z zewnątrz, czy też z pomocą terapeuty.